Psychoterapia.
Rozwój?
Czy ostatnia deska ratunku?
Psychoterapeuci wiedzą, choć czasem o tym zapominają, że pacjenci przychodzą do nich najczęściej nie wtedy, kiedy chcą, ale kiedy muszą, kiedy wszystkie znane im sposoby radzenia sobie ze swoim problemem przestały być skuteczne.
Z jednej strony to niedobrze, bo problem rozrósł się do wielkich rozmiarów, zaczął ogarniać większość sfer życia, objawy są tak nasilone, że utrudniają chodzenie do pracy, sen, koncentrację i zabierają radość z kontaktów z innymi.
Z drugiej strony motywacja do pracy psychoterapeutycznej jest wtedy silna. A to niezwykle istotne. Pomaga przetrwać trudne momenty w terapii, które zazwyczaj przychodzą w jej trakcie.
Inaczej mówiąc, stosunkowo rzadko do gabinetu psychoterapeuty przychodzi człowiek, który zasadniczo dobrze funkcjonuje, ale zależy mu na rozwoju osobowości. Człowiek rozwija się w toku terapii niejako przy okazji, ale główną motywacją jest ulżenie w jego cierpieniu psychicznym, które uniemożliwia satysfakcjonujące czy choćby zwyczajne życie. To właśnie wielkie pragnienie pozbycia się cierpienia przywodzi ludzi do psychoterapeuty.
Nie pozwól rozwinąć się cierpieniu
Psychoterapia, by była skuteczna, wymaga dużego wysiłku i zaangażowania ze strony pacjenta, zmiany niektórych nawyków (i w działaniu, i w myśleniu), umiejętności przyjmowania informacji zwrotnych na swój temat, niejednokrotnie konfrontujących z rzeczywistością, odkrywania w sobie uczuć i stanów dotychczas mało znanych, które mogą budzić lęk. Tylko osoba prawdziwie zmotywowana znajdzie w sobie siłę, aby w taką podróż wyruszyć. Cierpienie zmusza nas, by się nim zająć.
Warto nie czekać aż cierpienie rozwinie się do granic ludzkich możliwości, aż spustoszy nasz świat wewnętrzny i zewnętrzny. Oczywiście, pojęcie cierpienia nie do zniesienia albo przynajmniej utrudniającego dobre życie jest subiektywne. Dla kogoś będzie to utrzymujący się brak poczucia sensu w życiu, dla innej osoby migrenowe bóle głowy powtarzające się w pracy, dla kogoś jeszcze fakt, że nie ma obok siebie nikogo naprawdę bliskiego. Ale w którym momencie warto zwrócić się o pomoc do psychoterapeuty? Po miesiącu, po trzech, po roku?
Sygnały, które powinny Cię zaniepokoić
Istnieją obiektywne wskaźniki, które pozwalają stwierdzić, że nasza jakość życia uległa znacznemu pogorszeniu i że dalsze ignorowanie sygnałów ostrzegawczych może nieść tragiczne skutki. Jeżeli budzimy się rano niewypoczęci, zmęczeni, a na myśl o pójściu do pracy, szkoły, zajęciu się dzieckiem robi nam się słabo albo zaczynamy odczuwać niepokój, a stan ten pomimo naszych prób zajęcia się nim utrzymuje się od około trzech miesięcy, to niezawodny sygnał, że potrzebujemy pomocy profesjonalisty – psychiatry lub psychoterapeuty albo jednego i drugiego. Jeżeli płaczemy bez powodu, nie cieszą nas rzeczy, które dotychczas sprawiały radość, jeśli odczuwamy różnego rodzaju dolegliwości somatyczne, które nie znajdują potwierdzenia w diagnostyce medycznej, a stan ten trwa co najmniej kilka tygodni, to także znak, że konsultacja z profesjonalistą jest konieczna. Jeśli czujemy, że zalewają nas silne uczucia, nie kontrolujemy agresji, mamy bez znanego nam powodu napady lęku panicznego lub myśli samobójcze, a sytuacje te się powtarzają, są to także wskazania, aby udać się po pomoc do psychoterapeuty.
Kolejnym sygnałem jest pogłębiająca się izolacja społeczna: jeśli zauważamy, że nie mamy ochoty spotykać się, rozmawiać z ludźmi, bo nas męczą lub drażnią albo, co mniej oczywiste, gdy zauważamy, że to od nas ludzie zaczynają się odwracać, mamy coraz mniej znajomych nie z własnego wyboru, to także może być wskazówką, aby szukać pomocy u psychoterapeuty.
Konsekwencje ignorowania problemów psychicznych
Co się dzieje, jeśli nie zgłosimy się na czas do psychoterapeuty lub psychiatry?
Jeśli rozwija się u nas depresja i w porę jej nie zatrzymamy, grozi to nawet śmiercią.
Wypalenie zawodowe może skutkować nie tylko utratą pracy, ale i znacznym pogorszeniem relacji rodzinnych, długo utrzymujący się stres ma także bardzo destrukcyjny wpływ na nasze zdrowie, może prowadzić do rozwoju nałogów.
Ale przede wszystkim – i to dotyczy właściwie wszystkich problemów natury emocjonalnej – ignorowanie własnego cierpienia psychicznego uniemożliwia nam wykorzystywanie naszego potencjału: twórczego, intelektualnego, uczuciowego, każdego.
Jesteśmy wtedy w znacznie mniejszym stopniu tym, kim moglibyśmy być, gdybyśmy nie byli emocjonalnie zablokowani. To wielka strata sama w sobie nie móc doświadczać prawdziwego kontaktu ze sobą, a przez to i z innymi ludźmi. Emocje to podstawowy sposób komunikacji ze światem. Jeśli nie znamy swoich uczuć, to nie mamy kontaktu z ważnymi częściami siebie. Jak wtedy mamy się porozumiewać z innymi, jak tworzyć satysfakcjonujące związki, skąd wiedzieć, co lubimy, a co jest nie dla nas?
Faktycznie, psychoterapia to często ostatnia deska ratunku, gdy cierpienie jest już nie do zniesienia. Ale zanim stanie się nie do zniesienia mija zazwyczaj wiele lat. Wiele lat życia niewłasnym życiem, w lęku, na autopilocie, bez smaku. Może czasem szkoda tych lat?
Beata Bereza
psychoterapeutka